ZE STOŁU SŁOWA BOŻEGO: Homilia na Wielki Piątek

Zgodnie z chwalebnym zwyczajem Kościoła Męki Pańskiej się nie komentuje. Nie ma takiej potrzeby.

Święty Jan od Krzyża ujął to w taki sposób: Dzisiaj, w obecnym okresie łaski, kiedy wiara jest już utwierdzona w Jezusie Chrystusie i ogłoszone jest już prawo Ewangelii… Bóg dał nam swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem – bo nie posiada innego – i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia.

Dzisiejsza liturgia jest nie taka, jak powinna. Nie ma antyfon, nie ma organów, nie ma wezwania „Módlmy się” przed kolektą, nie przynosi się darów, nie ma konsekracji eucharystycznej. Nie bardzo wiemy, co możemy zrobić wobec tajemnicy Krzyża Chrystusowego.

Ale prorok Izajasz przepowiedział i to: Jak wielu osłupiało na jego widok, tak nieludzko został oszpecony jego wygląd i postać jego była niepodobna do ludzi, tak mnogie narody się zdumieją, królowie zamkną przed nim usta, bo ujrzą coś, czego im nigdy nie opowiadano, i pojmą coś niesłychanego (Iz 52,14-15).

My do widoku krzyża się przyzwyczailiśmy, bo krzyż jest w każdym domu, wielu z nas nosi go na szyi. Krzyże w Polsce stoją przy drogach, w lasach, na wzgórzach, i właściwie każdy cmentarz jest usłany krzyżami lub wizerunkami Ukrzyżowanego na nagrobkach. Tymczasem Kościół w swej niezwykłej mądrości każe na dwa tygodnie przed Wielkim Piątkiem zasłonić krzyże lub w ogóle wynieść je z kościoła.

Pierwotnie miało to inne znaczenie – w pierwszych wiekach krzyże były bogato zdobione, a Chrystus na nich – bez śladu cierpienia, ubrany w królewskie szaty. Dopiero od X-XI w. zaczęto przedstawiać Chrystusa na krzyżu takim, jaki był rzeczywiście – poranionego, umęczonego i wykrwawionego.

Ale zwyczaj pozostał – po to, żebyśmy się do krzyża nie przyzwyczaili.

 

Liturgia Wielkiego Piątku zna dwie formy adoracji krzyża – albo odsłonięcie, albo uroczyste wniesienie do kościoła. Ta druga, wcześniejsza historycznie, jest symbolem wejścia Chrystusa do życia Kościoła w tajemnicy Jego Krzyża.

Problem w tym, że my krzyża do swojego życia nie wnosimy.

Oddajemy cześć Słowu Bożemu, Najświętszemu Sakramentowi, ale krzyżowi?

Niegdyś to właśnie drzewo krzyża, a nie Najświętszą Eucharystię, wystawiano do adoracji, składając w Bożym Grobie.

Do dziś przed Krzyżem, który jest wystawiony do adoracji, przyklęka się tak, jak przed Najświętszym Sakramentem, przechodząc przed nim.

Na starożytnych malowidłach święci otrzymują krzyż od Chrystusa, biorąc go przez welon – tak jak brało się dar od cesarza.

Bo krzyż to dar od Boga.

Tylko że w wielu przypadkach sednem naszej modlitwy jest prośba o uwolnienie od krzyża, jakkolwiek by on się nie nazywał. Wydaje nam się, że Bóg nas wysłuchuje wtedy, kiedy nas od krzyża uwalnia, kiedy ten krzyż – mniej lub bardziej procesyjnie – wynosi się z naszego życia.

Tymczasem Izajasz brutalnie pokazuje, co wtedy czyni Bóg: Lecz on się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści, a myśmy go uznali za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz on był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas obrócił się ku własnej drodze; a Pan zwalił na niego winy nas wszystkich (Iz 53,4-6).

I to ma być miłość Boga wobec własnego Syna?

Autor Listu do Hebrajczyków powie to jeszcze dosadniej: Chrystus z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił gorące prośby do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości (Hbr 5,7).

Na pierwszy rzut oka: nie, nie został wysłuchany.

Jezus nie został wybawiony od śmierci.

Chyba że… chyba że to właśnie o to chodziło.

 

Znana nam pierwsza forma adoracji krzyża, przez odsłonięcie, pokazuje nam coś innego: że w Jego ranach jest nasze uzdrowienie.

Kiedy podczas minionych wakacji posługiwałem jako kapelan szpitalny, nieraz proszono mnie o modlitwę nad ciałem zmarłego pacjenta, zanim przekazano je do parafii, z której pochodził, lub do krematorium. Nieraz bywało tak, że na czas tej modlitwy wychodzili pracownicy zakładu pogrzebowego, a ja zostawałem w kostnicy sam jeden z trumną bądź kilkoma trumnami.

W Bożym Grobie jest Chrystus Zmartwychwstały, żyjący, to zupełnie inne spotkanie.

Spotkanie z Krzyżem to spotkanie z martwym ciałem.

Może ktoś z Was całował kiedyś martwe ciało złożone w trumnie, mi się zdarzyło dotąd dwukrotnie.

Ale liturgia robi wszystko, żebyśmy skojarzyli ten pocałunek z czymś innym. Większość z Was ma taki pocałunek za sobą, kiedy w czasie ceremonii ślubnej odsłania się welon panny młodej i – nieraz w obecności gości weselnych – jest to ten pierwszy, nieraz bardzo długi, pocałunek nowożeńców.

To jest właśnie coś niesłychanego, co próbujemy dzisiaj pojąć: że Jezus został wysłuchany.

Bóg dał Mu – jako człowiekowi – łaskę umiłowania krzyża, i to umiłowania oblubieńczego.

Pytanie, czy starczy Ci odwagi, żeby złożyć swój pocałunek na krzyżu?

Pamiętaj – wtedy skończysz jak On.

Przed Tobą śmierć.

I zmartwychwstanie. +

ks. Arkadiusz