ZE STOŁU SŁOWA BOŻEGO: Homilia na V Niedzielę Wielkiego Postu

Teologowie prześcigają się w domysłach, gdzie Łazarz trafił po śmierci (i po tej pierwszej, i po tej drugiej).

Znana jest historia wskrzeszenia Piotrawina przez św. Stanisława ze Szczepanowa, który – po złożeniu w sądzie zeznania oczyszczającego biskupa z zarzutów – stwierdził, że woli umrzeć, gdyż wkrótce czeka go koniec mąk czyśćcowych. Czy to pragnienie – bądź co bądź pragnienie śmierci – nie trąci czasem jakąś formą pogardy dla własnego życia?

Spoglądamy na ofiarę życia św. Maksymiliana Kolbego czy na porównywanego do niego włoskiego kapłana Giuseppe Berardelliego, który – będąc chorym na koronawirusa – oddał swój respirator młodszemu pacjentowi, płacąc za to własnym życiem.

I może czytając Ewangelię dziwimy się arbitralnej decyzji Jezusa, który podczas swojego ziemskiego życia wskrzesił – bagatela – trzy osoby: oprócz Łazarza, byli to młodzieniec z Nain i córka Jaira. Czy w czasach Jezusa nie było wypadków i tragicznych śmierci? Ewangelia wspomina przynajmniej o dwóch – o zawaleniu się wieży w Siloe, które pochłonęło osiemnaście ofiar, oraz o stłumionym krwawo przez Piłata powstaniu Judasza Galilejczyka (zob. Łk 13,1-5). Gdzie jest Bóg, gdy człowiek staje wobec perspektywy odejścia z tego świata, wobec cierpienia i kresu doczesnego życia?

Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było” (J 11,14-15a).

Wielu chrześcijan zatrzymuje się w tym punkcie. Postawione przez nich pytanie „dlaczego?” natrafia na ścianę.

Ewangelista jednak zapisuje dalej: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego”. Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,14-16). Pozwolę sobie nie zgodzić się z taką pisownią słowa „nim”, bo chodzi tutaj nie o Jezusa, ale o Łazarza. I nie chodzi tutaj o ukamienowanie przez Żydów, ale po prostu o śmierć – prawda jest taka, że gdy Jezusa pojmano, uczniowie nie byli jakoś specjalnie skorzy umierać. Ale… jest taki moment w życiu, w którym jedynym rozwiązaniem wydaje się być śmierć. I ten kryzysowy moment właśnie przychodzi na uczniów – powoli dociera do nich, że posługiwanie Jezusa nieuchronnie zmierza ku tragedii.

Polska policja w 2019 r. odnotowała niemal 12 tysięcy prób samobójczych, z czego 43% zakończonych zgonem. Dlaczego tylu ludzi dochodzi do wniosku, że ich życie nie ma sensu? Odpowiedź na to pytanie tkwi w powtórzonym dwukrotnie zdaniu sióstr Łazarza:

Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł (J 11,21).

Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł (J 11,32).

Gdyby tylko Bóg był po naszej stronie…

Biskup Jan Niemiec, pomocniczy biskup Kamieńca Podolskiego, opowiadał nam kiedyś o tym, jak przyszła do niego – jeszcze jako rektora seminarium – kobieta, by opowiedzieć o swoich problemach. Gdy ten zalecił jej modlitwę, ona odparła: Proszę księdza, ja się modlę, ale co ten biedny Pan Bóg może…

Czy nie takiego Jezusa widzimy w dzisiejszej Ewangelii?

Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: „Gdzieście go położyli?” Odpowiedzieli Mu: „Panie, chodź i zobacz”. Jezus zapłakał (J 11,33-35).

Bóg, który płacze.

Dzisiejszej niedzieli zasłaniamy krzyże – tak, jakbyśmy nie chcieli patrzeć na to, że wierzymy w Boga, który nie oszczędził własnego Syna, a w kluczowym momencie męki doprowadził Go do stanu potwornego opuszczenia (i okrzyku Boże mój, czemuś mnie opuścił! – Mk 15,34).

Czy jest jakikolwiek powód tego, że Bóg nie tylko dopuścił śmierć, ale sam ją przyjął?

Owszem, jeden i najważniejszy zarazem: …ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli (J 11,15). I dalej: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” (J 11,25-26).

Zawsze do tej pory było tak, że śmierć nawracała ludzi to znaczy: przywracała ich do wiary.

Większość z nas pamięta jeszcze to, co się działo po śmierci św. Jana Pawła II.

Nasze konfesjonały są milczącymi świadkami tego, ilu ludzi nawraca się po śmierci swoich rodziców, małżonków, dzieci…

Gdy piszę te słowa, ilość zarażonych na świecie właśnie przekracza pół miliona. Co dwudziesty z tej liczby umiera.

Nawraca Cię to?

Prowadzi Cię to pod krzyż?

Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój (Ez 37,12-13).

Masz dziś szansę, żeby wyjść z grobu, nie wychodząc z własnego domu: bo nie o chodzi o to, gdzie mieszkasz, ale czy jesteś mieszkaniem.

Jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was Ducha (Rz 8,11).

Cytując zmarłego przed kilkoma dniami śp. ks. Piotra Pawlukiewicza: jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz.

Żyj!

Żeby usłyszeć ożywcze Chrystusowe wyjdź na zewnątrz!, musisz najpierw ożyć.

Jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą. +

xAW